Druga wojna światowa wyznacza wyraźną granicę w historii motoryzacji. O tym, co działo się później, wiemy całkiem sporo. A co działo się przed wojną? Jeśli sądzicie, że niewiele, to jesteście w grubym błędzie. Tak grubym, jak słynna „Gruba Berta” lub „Rakieta” Stephensona.

Jak daleko powinniśmy się cofnąć, by odkryć początki motoryzacji? Historycy zajmujący się naszą ukochaną branżą potrafią cofać się naprawdę bardzo daleko, bo aż do około 4 tys. lat przed naszą erą. Czemu aż tak daleko? Czyżby starożytni reptilianie mieli już swoje samochody? A może mieszkańcy Wielkiej Lechii poruszali się po drogach słowiańskiego imperium własną wersją naszej Skody? No nie. Ale 4 tys. lat temu wynaleziono koło i to od koła wszystko się zaczęło. Co ciekawe – i tu ukłon w stronę tzw. turbosłowian – za pierwszy wizerunek wozu na kołach uważa się rysunek widoczny na Wazie z Bronocic (50 km od Krakowa), a najstarsze pozostałości koła odkryto na Słowenii. Być może więc w tych historiach o starożytnych Skodach coś jednak jest…

Ciągnik artyleryjski Nicolasa-Josepha Cugnota

Ciągnik artyleryjski Nicolasa-Josepha Cugnota

Ale wróćmy do tej historii, którą trudno jest podważyć. Mamy już pierwsze koło i co dalej? Dalej były wozy ciągnięte przez ludzi lub zwierzęta, wozy żaglowe (taki koncept powstał w Niderlandach w 1600 roku), aż w końcu doszliśmy do silników parowych. I to właśnie silniki parowe jako pierwsze na poważnie pozwoliły myśleć o zastąpieniu żywego konia koniem mechanicznym. I tak też się stało. Za pierwszy pojazd napędzany parą uważa się ciągnik artyleryjski zbudowany przez francuskiego inżyniera wojskowego w 1769 roku. Pojazd był ciężki, ślamazarny i wyglądał, jak wielka kuchnia polowa na kołach. To jednak nie zraziło następców, którzy szybko rozwinęli technologię pary. Jednak silniki parowe, jakkolwiek ekologiczne – przynajmniej w teorii, bo uzyskanie pary wymagało wielkich ilości dwutlenku węgla w czystej postaci – nie mogły równać się z silnikami spalinowymi. A pierwszy taki silnik zamontowany w pojeździe to rok 1875. Austriacki wynalazca, który tego dokonał, nie mógł przewidywać zamian, jakie zapoczątkuje.

Wojny konstruktorów i wynalazców, czyli szalone pierwsze lata motoryzacji

Motoryzację przed II wojną światową możemy podzielić na 3, częściowo nachodzące na siebie etapy. Etap pierwszy to czas koncepcji. Jego trwanie najlepiej widoczne jest w okresie pomiędzy pierwszym silnikiem spalinowym a pierwszymi rajdami samochodowymi. To właśnie w tym czasie inżynierowie zafascynowani możliwościami nowego typu napędu prześcigali się w pomysłach na jego zastosowanie i rozwinięcie. To czas niezwykłych, nieraz wręcz szalonych wynalazków. W tym momencie motoryzacją rządzili ludzie sięgający wzrokiem dalej niż ich współobywatele, opierający się na śmiałych planach i niezwykłych koncepcjach. Jeśli myślicie, że samochody elektryczne to dzieło ostatnich dekad, ponownie jesteście w grubym błędzie. Pierwszy pojazd z silnikiem elektrycznym powstał w 1839 – 36 lat przed pierwszym „samochodem” z silnikiem spalinowym. Niesamowite? Tak, ale jak najbardziej prawdziwe.

Co było dalej? Dalej był Daimler i Benz – obaj z prototypami samochodów napędzanych silnikami spalinowymi. Wówczas było to tylko prototypy (zwłaszcza pojazd Daimlera wyglądał ciekawie), ale pozwoliły obu niemieckim konstruktorom opatentować silnik wykorzystywane później przez markę Peugeot. Tak, to właśnie tej francuskiej marce należy się tytuł pierwszego europejskiego (a więc i światowego) producenta na szeroką skalę samochodów osobowych z silnikami spalinowymi. Produkcja Peugeot odbywała się na szeroką – jak na owe czasy – skalę, ale nadal były to auta składane każde z osobna. Prawdziwa linia produkcyjna i pierwsza produkcja seryjna (1901 rok) to wynalazek Mercedesa, a właściwie Maybacha. Dokładnie w tym samym czasie za Wielką Wodą rozwijała się marka Oldsmobil, która jednak musiała ulec pod naporem nowej potęgi. Potęgi, która zapoczątkowała nowy trend w światowej motoryzacji.

Wojny gentelmanów i rajdowców, czyli wyścigi samochodowe, które dziś nie miałyby prawa się odbyć

Rok 1908 przyniósł nam Forda T, ale przede wszystkim przyniósł nam nową ideę. Wielu z nas patrzy na motoryzację przez pryzmat rozwiązań technologicznych, poczynając od wykorzystywanego w silnikach paliwa, po drobiazgi w rodzaju poszczególnych podzespołów. Tymczasem siłą napędzającą motoryzację i kierującą ją w tę lub inną stronę jest właśnie idea. Od pierwszych dni silnika spalinowego mieliśmy do czynienia z ideą opartą na koncepcji. Na etapie, który pojawił się jako pierwszy i który w znacznie ograniczonej formie trwa do dzisiaj, chodziło przede wszystkim o szukanie i rozwijanie nowych pomysłów. To była wojna konstruktorów i wynalazców.

Ford Model T z 1911 roku

Ford Model T z 1911 roku

Jednocześnie bardzo szybko pojawiła się idea rywalizacji. Ten etap, dziś występujący w szczątkowej postaci w formie motosportu lub indywidualnych zmagań amatorów-pasjonatów, na początku XX wieku był niezwykle silnym bodźcem rozwoju branży samochodowej. Motoryzacja była czymś w rodzaju sportu, formą rozrywki dla elit. Nie chodziło tu o przemieszczanie się z miejsca na miejsce, o przewóz osób i towarów na masową skalę, ale o czerpanie czystej przyjemności i cieszenie się jazdą. To czas potężnych silników i pierwszych sportowych wozów. To również czas luksusu, który dziś możemy już jedynie wspominać. To była wojna gentelmanów gotowych ścigać się ze sobą w kultowych dziś rajdach Mille Migila i Le Mans.

Wejście na rynek Forda to prawdziwy początek dla trzeciej idei i trzeciego etapu w światowej motoryzacji. To czas produkcji masowej, upowszechnienia i stworzenia z produkcji samochodów prawdziwego, przepotężnego biznesu. Po II wojnie światowej ta idea i ten właśnie etap okażą się dominujące.